Tak jak przewidywałam, mój nastrój stopniowo spada. Ukazuję mi się na nowo szara codzienność. Cały czas się zastanawiam, czemu akurat tu trafiłam. Jakiś pech mi towarzyszy. Nie chcę, ale muszę. Czekam z niecierpliwością na zakończenie, zresztą zapewne szybko zleci jak wszystko. Najlepiej byłoby zasnąć i obudzić się tam, gdzie dla mnie byłby to prawie raj, czyli w jakiś sposób przyspieszyć i spełnić moje marzenie. Ale na nie muszę poczekać jeszcze parę lat. Cóż ... brak ochoty na cokolwiek.
Byłam, na własne oczy widziałam. Odpowiedz już sama mi się nasuwa, ale mój umysł nadal nie potrafi jej przyjąć. Tu jednak tylko czas może pomóc. Aktualnie przykrość wygrywa.
Lecę na trening (mój prywatny eliksir szczęścia) joł :*