Dopiero jakoś niedawno zdałam sobie sprawę, że już minęło pół roku. Jakim cudem, tego nie wiem. Natomiast te sześć miesięcy bardzo mnie zmieniło. Koniec był przewidywalny, genialnie zaplanowany. Wcześniej z niechęcią doszłam do mety tej przygody, lecz teraz widzę same korzyści. Jedna sytuacja potrafi tak bardzo zmienić człowieka. Jestem sama sobie świadkiem tej metamorfozy i szczerze przyznam, że jestem pod wrażeniem. Nigdy nie zapomnę, nie żałuję niczego. Noszę w sobie wspaniałe wspomnienia. Jedyne co może mnie zaboleć to niemożliwość powrotu do tamtych chwil. Teraz nadeszły nowe, trzeba iść na przód. Najważniejsze, że nie jest mi już przykro. Dostałam wystarczającą dawkę zastrzyku z płynem w środku, który nazywa się czasem. Więcej mi nie trzeba. Dziękuję.
Podsumowując ten tydzień i poprzednie to jest cudownie. Ostatnio nie potrzebuję zbytnio samotności, wręcz przeciwnie. Dziwi mnie to, ponieważ zawsze jej potrzebowałam, choć odrobinę. Teraz mam ochotę bez przerwy gdzieś chodzić i spędzać czas ze znajomymi. Wszędzie, byle poza domem. Wczoraj stwierdziłam, że miasto nocą jest rzeczą piękną. Mogłabym cały czas przybywać wśród ciemności, lamp, oświetlonych budynków i księżyca.
Nie czuję zniknięcia od jakiegoś czasu pewnych osób. Najwidoczniej mi nie zależy. Jakoś nie rajcuję mnie naciągana znajomość z etykietą o nazwie "przymrużenie oka". Aktualnie mam kilka osób, które bardzo lubię i wystarcza mi to.
- Lubię oryginalne pomysły na życie i śmianie się prawie popuszczając z Aśką.
- Gadanie o wypiekach i żałosnych zazdrosnych dziewczynach, podziwianie i jaranie się zagranicznymi słodyczami w sklepach z Olą.
- Opowiadanie moich życiowych przygód, oglądanie źle trafionych filmów, faszerowanie moimi ciastami, wyśmiewanie mojego kota, dowiadywanie się o losach życiowych poprzednich kotów Zagoora.
Jest jeszcze wiele osób, które lubię, ale to już nie będę pisać. Tak więc ogólnie fajne z was ziomki są :*